Dekadentyzm - Teodor Jeske-Choiński
Fragment Rozdziału I-go książki Dekadentyzm
"Opowiada Liwiusz, że jeszcze na dworze Filipa Macedońskiego drwiono z „ubogiego Rzymu”.
Nie marmurowe pałace wykołysały „wilcze plemię”, które miało panować przez szereg wieków nad światem. W lepiankach, krytych gontami lub słomą, rodzili się i chowali pierwsi bohaterowie i prawodawcy Romy, jej wielkości twórcy — jej królowie i konsulowie.
Ale już Owidiusz cieszy się, że mu los pozwolił żyć w Rzymie „złotym, cywilizowanym, oświeconym”.
Złotym, cywilizowanym, oświeconym był w istocie Rzym cezarów.
Cudzoziemiec, spoglądający przy końcu pierwszego stulecia ery chrześcijańskiej z wyżyn Kapitolu w stronę forum miał przed sobą obraz, który przypominał sny poetów. Obok niego wznosiła się biała świątynia Jowisza, a przed nim lśniły, z prawej i lewej strony, domy bogów, pałace, sklepy, hale, bramy tryumfalne, posągi... Frygijski lub kararyjski marmur raził w dzień pogodny jego oczy jak słońce, nocą zaś oblany błękitnawym światłem księżyca, przenosił go w zaczarowane krainy legend.
A w tych świątyniach, pałacach i domach spoczywały skarby artystyczne i dziwy całego świata cywilizowanego. Co wydał geniusz plastyczny Grecji i Egiptu (posągi, obrazy, sfinksy, obeliski), co stworzyła przemyślność i pracowitość innych narodów, nad czym ludzkość cała potniała — wszystko to zabierali wodzowie rzymscy prawem zwycięstwa i wiedli przez góry i morza nad Tyber, by plonami cudzego trudu ozdobić miasto miast... „złotą, wieczną, świętą Romę” (aurea, aeterna, sacra).
Gdzieś daleko, w lasach Germanii lub Galii, urodził się karzeł; w górach Hiszpanii przyszedł na świat olbrzym; jakiemuś Dakowi lub Sarmacie wylęgło się kurczę o dwóch łebkach, cielę o pięciu nóżkach, źrebię z podwójnym ogonkiem; w Recji wyrosło drzewo niezwykłej wysokości; na wodach Morza Północnego złowiono wieloryba, a nad brzegami Włoch południowych ogromnego raka. Karzeł, olbrzym, kurczę, cielę, źrebię, drzewo, wieloryb, rak itd., wszystkie potworności i dziwy „świata” szły do Rzymu jako dar dla cezara, który je publicznie ku zabawie motłochu wystawiał, a następnie oddawał na schowanie świątyniom.
Jak obecnie, był Rzym i wówczas jednym wielkim muzeum.
Był i środowiskiem wszystkich ludów znanych cywilizacji starożytnej. Ciągnęły do niego świetne poselstwa „barbarzyńskich” królów, śpieszyli uczeni greccy i egipscy, turyści, kupcy, spekulanci, karierowicze, awanturnicy — znudzeni, szukający rozrywki — chciwi, goniący za złotem, sławą i władzą. Na polu marsowym, w lasku bulońskim Rzymu cezarów, spotykały się w porze poobiedniej najrozmaitsze rasy i narodowości, od jasnowłosego Germanina począwszy, aż do czarnego mieszkańca lasów afrykańskich.
Bo gdzież było łatwiej o wiedzę, o rozkosz życia, o złoto i znaczenie?
Uczonych i artystów wabiły do Rzymu liczne biblioteki, zbiory i posady w domach możnych (nauczyciele, lektorzy, filozofowie nadworni). Sieć wybornych dróg, których resztki budzą jeszcze dziś podziw inżynierów, i znakomicie urządzona poczta, ułatwiały pogląd na najważniejsze wypadki chwili. Cokolwiek stało się gdzieś, choćby na krańcu imperium, o tym wiedziano w stolicy w kilka, w kilkanaście dni potem. Bezustannie pędzili kurierzy, po wszystkich traktach cesarstwa, niosąc Rzymowi, spragnionemu nowin, wiadomości osobliwe.
Rozkoszników pociągał Rzym cezarów bogactwem uciech. Nie było nigdzie tyle pięknych i do wyuzdanej miłości chętnych kobiet, ile w stolicy świata, nigdzie takich kucharzy, aktorów-gladiatorów i woźniców cyrkowych, nigdzie w końcu takiego wyboru przedmiotów zbytkownych. Wszystko, co ówczesny świat posiadał lub wytwarzał najlepszego, płynęło bez przerwy nad Tyber. Hiszpania oddawała Romie najprzedniejszą wełnę, Chiny jedwab, Aleksandria płótno i szkła kolorowe, wyspy greckie wino, ostrygi, tancerki i filozofów, Sycylia i Afryka zioła lecznicze, Arabia wonie, Morze Czerwone ryby, Alpy sery, Ural szmaragdy, Atlas drzewo, Egipt lekarzy itd. Cały świat starożytny żył, myślał, pracował za cezarów, tylko dla Rzymu.
Sybaryta i lubieżnik pierwszych wieków ery chrześcijańskiej nie potrzebował się trudzić wyszukiwaniem środków służących do podrażnienia stępionych zmysłów: miał je wszystkie pod ręką.
Dla próżniaków, karierowiczów i dowcipnisiów był Rzym cezarów rajem. Dziesiątki tysięcy „klientów” żywiły się okruchami ze stołów możnych. Za to, że ktoś składał codzienny poranny hołd jakiemuś bogaczowi i postępował w jego świcie obok lektyki, towarzysząc mu do senatu, na sądy i do świątyń płacono mu stałe wynagrodzenie lub dopuszczano go do biesiady.
O najuboższych pamiętali cezarowie i godności swoje obejmujący dygnitarze. Dla nich to nadchodziło zboże z Egiptu, dla nich urządzano krwawe widowiska cyrkowe. Najnędzniejszy proletariusz stolicy bawił się lepiej od zamożnego mieszkańca prowincji.
Kto nie chciał pracować lub kogo trawiła żądza szybkich dostatków, ten spieszył do Rzymu. Zręczne nogi, bystre oko i pewna ręka, giętkie członki, długie ucho, zuchwalstwo, bezczelność, podłość, nieuczciwość itp., dawniej wzgardzone „zdolności”, zdobywały pierścień rycerski, czasami purpurę senatorską, a prawie zawsze znaczną fortunę.
Zwycięskim wodzom odmawiał Rzym cezarów zaszczytu tryumfu, uczonym i poetom skąpił chleba, na odwagę i cnotę obywatelską spoglądał z zawiścią, ale aktorom, wirtuozom, linoskoczkom, denuncjantom i zbirom przeróżnym rzucał miliony sestercji, oklaski, wieńce, godności nawet.
Więc płynęły do owej „złotej, wiecznej, świętej Romy”, korzystającej z pracy setek pokoleń i narodów, wszelkie szumowiny ówczesnego „świata”, a „złota, wieczna, święta Roma”, tak rozległa i wysoka, iż jej najdalszy wzrok nie mógł ogarnąć, miała dla każdego przybysza kącik mniej lub więcej wygodny. Kto nie znalazł miejsca w pałacach, w gmachach rządowych lub kamienicach prywatnych, budowanych przez spekulantów na 70 stóp w górę, ten przytulał się gdzieś na przedmieściach, opierających się z jednej strony o góry albańskie, z drugie o morze.
Tak szeroko rozsiadł się Rzym cezarów, iż trudno było orzec, gdzie się właściwie zaczynał, a gdzie kończył. Posuwając się coraz dalej w Kampanię, przygarniał do siebie miasteczka i sioła, wille i osady, łącząc olbrzymią masę zabudowań, ogrodów i placów w jedną nieprzejrzaną całość.
Co ostatni konsulowie rzeczypospolitej rozpoczęli, tego dokonali monarchowie. Nawet najgorsi spomiędzy nich, nawet taki Kaligula, Neron i Domicjan, stroili stolicę ludu rzymskiego, wierząc, iż Rzym zostanie panem świata do końca istnienia rodu ludzkiego.
Ale w tym bujnym, świetnym kwiecie, budzącym podziw zazdrość cudzoziemców, pracował już robak zniszczenia. Nie widzieli go cezarowie, olśnieni blaskiem wielkości własnej i cesarstwa, nie przeczuwał go przeciętny obywatel rzymski, szczęśliwy, że do jego stóp kładły się posłusznie Europa, Azja i Afryka. Jego robotę tajemną dostrzegały od czasu do czasu tylko dusze niepospolite, nie tracąc przytomności wśród błyskotliwego otoczenia.
Skarżył się już Horacjusz na zanik dawnych cnót rzymskich, chociaż wszechświatowa potęga Romy utrwaliła się dopiero za jego czasów. „Przed bogami się korząc, panowałaś — wołał wykwintny poeta, nieskory do moralizowania. — Z tego źródła wytrysnął twój początek, z niego też wyjdzie twój koniec...”. „Bogaty w nieprawości, skaził nasz czas najpierw małżeństwo, dom, rodzinę...”.
W nadmiernym egoizmie, w chciwości władzy i używania widział Tacyt przyczyny upadku obyczajów i cnót obywatelskich. Stara i z dawien dawna człowiekowi przyrodzona żądza panowania — uczył — przebudziła się z chwilą, gdy państwo poczuło swoją potęgę. Bo dopóki własność nie przekraczała granic umiarkowanych, dopóty zgadzano się chętnie na równość. Ale gdy po zwyciężeniu świata i po zniszczeniu współzawodniczących z sobą miast i królów runęły wszystkie przeszkody powstrzymujące zachcianki indywidualne, wówczas zaczęły to się... itd.
Bliższym prawdy od historyka, chociaż o nią zaledwie potrącił, był poeta, gdy wyrzucał współczesnym sponiewieranie bogów, na co bowiem Tacyt wskazywał jako na przyczynę, jest wszędzie i zawsze dopiero skutkiem.
Dowiódł uczony francuski, Fustel de Coulanges, że twórczynią zwyczajów i obyczajów, wyobrażeń i ideałów Grecji i Rzymu, była religia przyniesiona do Europy znad Gangesu, z prastarej kołyski plemion aryjskich.
Ta religia pierwotna, która uformowała duszę narodów, zwanych klasycznymi, nie miała zrazu nic wspólnego z późniejszą. Była ona prosta, bez dekoracji i przystawek poezji (...)"
Spis treści
I. Dekadentyzm rzymski
II. Dekadentyzm nowoczesny
III. Dekadentyzm w literaturze francuskiej — Karol Baudelaire
IV. Paweł Verlaine — Maurycy Rolliant — Jan Richepin
V. Dekadenci — symboliści francuscy
VI. Maurycy Maeterlinck
VII. Dekadentyzm w powieści francuskiej
VIII. Dekadentyzm w filozofii
IX. Dekadentyzm polski — Stanisław Przybyszewski
Nota o Autorze
Teodor Józef Fryderyk Jeske-Choiński — intelektualista, pisarz i historyk, publicysta konserwatywny, krytyk teatralny i literacki urodził się 27 lutego 1854 r. w Pleszewie (Wielkopolska). Uczęszczał do gimnazjów klasycznych w Śremie i Poznaniu. Studia inżynierskie odbywał na politechnice we Wrocławiu, filozoficzne na uniwersytecie w Pradze, a literaturoznawcze w Wiedniu.
Po studiach zamieszkał w Warszawie, gdzie przez krótki okres współpracował ze środowiskiem pozytywistów. W tym czasie zamieszczał artykuły m.in. w „Przeglądzie Tygodniowym”, „Ateneum” i „Nowinach”. Na początku lat osiemdziesiątych XIX wieku dokonał wyraźnego zwrotu w poglądach, stając się czołowym publicystą obozu młodych konserwatystów. Pisał w takich gazetach, jak „Niwa”, „Słowo”, „Wiek”, „Rola”. W 1889 r. zamieszkał w Paryżu, pisując stamtąd artykuły do warszawskiego pisma „Wędrowiec”. W 1910 r. przeprowadził się do Lwowa i tam do 1914 r. redagował „Kronikę Powszechną”, a także był redaktorem serii wydawniczej „Biblioteki Dzieł Wyborowych” przybliżającej polskiemu czytelnikowi dorobek literatury światowej. W latach 1914-1915 przebywał w Wiedniu, po czym powrócił do Warszawy. Zmarł w Warszawie 14 kwietnia 1920 r.
Teodor Jeske-Choiński jest autorem około trzydziestu powieści, dramatów i nowel o tematyce historycznej i współczesnej. W swoich dziełach zwracał uwagę na więzi łączące starożytną cywilizację antyczną z cywilizacją chrześcijańską, natomiast przemiany w życiu społecznym i kulturalnym XIX i XX wiecznej Europy porównywał do czasów upadku starożytnego Imperium Rzymskiego.
W poglądach politycznych był konserwatystą, którego światopogląd ewoluował ku nacjonalizmowi, pozostając w wyraźnej opozycji do dominującej wówczas opcji konserwatywno-ugodowej. Jak sam napisał po latach, jego program był tożsamy z tym, który prezentowała prawica narodowo-demokratyczna.
Był jednym z pierwszych polskich intelektualistów, którzy zwrócili uwagę na problematykę żydowską. Podejmował tę tematykę w książkach: Poznaj Żyda (1912), Historia Żydów w Polsce (1919) i inne. Jego stosunek do Żydów był zdecydowanie niechętny, wyrażający się w przekonaniu o konieczności obrony cywilizacji chrześcijańskiej przed rozkładową działalnością społeczności żydowskiej.
W 1951 r. wszystkie jego utwory zostały wycofane z polskich bibliotek oraz objęte cenzurą.
Teodor Jeske-Choiński pozostaje nadal pisarzem w Polsce niemal zapomnianym.