Człowiek w całej swej prawdzie - ks. R. J. Meyer TJ
Człowiek nie ma z natury subtelności ani lotności anioła. Własności te zastrzeżone są na dzień jego zmartwychwstania, kiedy ciało na swój sposób będzie uczestniczyło w przywilejach uwielbionej duszy, kiedy powstanie ciało duchowne, które było wsiane jako ciało cielesne. W obecnym stanie swego bytowania człowiek podlega zwyczajnym prawom materii i, jakkolwiek niebieskie mogą być jego dążenia, stale bywa mu przypominany jego ziemski początek. Ognisty duch chciałby rozwinąć skrzydła do lotu i wzbić się ku niebiosom – atoli ciało, które się kazi, obciąża duszę, a ziemskie mieszkanie tłumi umysł wiele myślący.
Nie koniec na tym. Jako dodatek do naszego ciała musimy dźwigać ciężkie brzemię grzechów osobistych i odziedziczonych, brzemię błędów i niedoskonałości, namiętności i złych skłonności. Tak przytłoczeni i wyczerpani musimy trudzić się, męczyć, wytężać swe siły, piąć się po drabinie mozolnie i powoli, a nie wiadomo jak długo. Tyle tylko wiemy, że nam jeszcze bardzo daleko do szczytu i że musimy wspinać się wyżej, coraz wyżej, im dalej posuwa się nasze życie.
A co zwiększa jeszcze trudność, to pociąg do świata tu na ziemi. Jak silny zdaje się on być czasami! Jak nieomal nieprzeparty! Wtedy to sprawdzamy na sobie w całej ich mocy słowa Zbawiciela: Duch wprawdzie jest ochoczy, ale ciało mdłe. Wtedy też rozumiemy sens głębokiego powiedzenia św. Grzegorza: »Na ziemi ciało jest u siebie, w własnym domu. Gdy Pan nasz zabierze je do nieba, będzie ono, że tak powiem, przeniesione na obce miejsce«. Tak, w istocie, na ziemi ciało obraca się we własnym domu. Tam jego środek ciążenia, do którego wraca tak naturalnie, jak kamień rzucony w powietrze. Wszyscy to czujemy i ustawicznie będziemy odczuwali, aż przyjdzie odmienienie nasze.
Wszelako nie upadajmy z tego powodu na duchu, nie pozwalajmy sercu tracić nadziei. Drabinę, sięgającą od ziemi do nieba, trzyma u szczytu mocno sam Wszechpotężny. On opiera się na niej i daje nam znak, byśmy szli do niego. Czemu wahamy się? Czego się lękamy? Jeśli doznajemy zawrotu głowy na widok wzniosłych wyżyn, na które nas zaprasza, on będzie dłonią swą podtrzymywał nas wspinających się i będzie strofował nas słowami pełnymi zachęty jak te, którymi się ongi odezwał do swego przerażonego apostoła – na wodach galilejskich: Małej wiary, czemuś zwątpił? Rzućmy się więc ku niemu całym pędem płonącej miłości i nie spoczywajmy, póki nas nie zamknie bezpiecznie w swoim objęciu. Gdy raz zostawimy za sobą mętną i przygnębiającą atmosferę tego świata poziomego i zaczniemy oddychać czystszym i lżejszym powietrzem wyżynnym, niezwykła żywotność i moc przeniknie całe nasze jestestwo, taka moc, jakiej doznawał królewski psalmista, kiedy mówił do Pana: Bieżałem drogą mandatów twoich, gdyś rozszerzył serce moje.