Uśmiech Lwowa Kornela Makuszyńskiego jest to książka zakazana przez władze komunistyczne, dziś zaś, przez mainstream III RP, skazywana na zapomnienie. To wzruszające opowiadanie, które wyszło spod pióra jednego najwybitniejszych polskich pisarzy, od kilkudziesięciu lat na rynku wydawniczym jest w zasadzie niedostępne. Do dzisiaj.
(...) Wywiódł nas na Wysoki Zamek, skąd się roztaczał widok tak szeroki, że wiatr, który tu się rodzi i leci ku lesistym widnokręgom, długo musi lecieć, zanim dopadnie sinych lasów. Miasto modliło się w dole nieprzerwanym szmerem i podniosło ku słońcu swoje wieże, jak wzniesione błagalnie ramiona.
Pan Koliński mówił nam o jego duszy. Ponieważ słuchałem zachłannie, więc dobrze prawie każde pamiętam słowo:
Lwów miał zawsze duszę radosną i rozśpiewaną. Przewalały się ponad nim burze, rude przewalały się pożogi, żelaznym zębem wojna gryzła jego mury, gromy biły w jego wieże, a jego dusza jakąś żarliwą wiarą przepojona zawsze śpiewała. Ledwie przygasła łuna pożarów, co go ognistym otaczała wieńcem, ledwie ucichnął tumult i szczekający krzyk wojny, z niego już biła łuna radosnej dumy, że oto raz jeszcze, nie wiadomo który, spełnił swój rycerski obowiązek; że postawiony na straży u kresów Rzeczypospolitej nigdy nie zasnął, jak gdyby powiek nie miał u oczów, lecz czuwał: żuraw czujny, pies wierny, zagończyk nieporównany!
Stroiły się inne miasta w marmury i malowania, w pałace i kolumny, jemu zaś jako rycerzowi surowemu starczyło zębatych, srogich murów, legowiska szarych domów. Bogu jedynie wznosił cudownie piękne przybytki. Powoli stał się kamienną jaskinią, w której zamieszkał lew z jego herbu. Nigdy nie gnuśniał i nie zaznał odpocznienia. Wieczyście przeciwko burzy wysunięty patrzył ze swoich wzgórz w sine dale, w niezmierne połacie, skąd pełzał niszczący ogień albo zbałwaniony walił potop. Przetrwał wszystko i dlatego jest i był radosny! Nigdy nie czynił konszachtów, nigdy w hańbiące nie wchodził układy. Na kryształowym swoim sumieniu - słuchajcie, chłopcy! - nie ma ani cudzej krzywdy, ani ucisku, ani wyzysku. Czynił dobro, słabych osłaniał, bronił niemocnych. I dlatego jest radosny.
W chwilach wytchnienia radował się bujnym czynem, kiedy był bogaty, budował kościoły, cerkwie i meczety, braterstwo świadcząc każdemu, co się w sprawiedliwej zgodzie schronił za tarczą jego murów. Jest to jasny rycerz, co na klejnot rycerski sobie przysiągł, że nikogo nie skrzywdzi, toteż z wież tego miasta padał blask na wszystkie okoliczne ziemie. Wielka napełniała je radość, kiedy się w nim skupiły nacje rozmaite, najróżnorodniejsze, a on, gród lwi, każdej dał dach nad głową i noc jej dał spokojną. Tak, tak, moi drodzy! Czyste sumienie, nieskazitelność serca i wzniosłość ducha napełniły to miasto jasnością. Dlatego, choć takie szare, takie jest śliczne! Nie ma w Rzeczypospolitej miasta bardziej promienistego, choć wiele jest w niej miast bohaterskich z Warszawą na czele, która umiała w najcudowniejszym porywie każdy wylot zaułka na Starym Mieście wydłużyć w szyję armaty. Nie ma miasta bardziej gotowego do śmiertelnej ofiary, do zaparcia się aż do ostatniego tchu. Czy się teraz dziwicie, że je duma rozpiera? Że w oczach ma radość i że śpiewa? Jest to miasto Polską obłąkane. Duszy swojej nie ukrywa, więc ją każdy ujrzeć może, jak rozkwitłą czerwoną różę. Czaruje nią i zniewala. Rozkochać potrafi każdego swoim uśmiechem, jasnym, szczerym i rzewnym.
O, tak, tak! - wtrącił cichutko student. Pan Koliński patrzył rozmiłowanym spojrzeniem i wodził nim w krąg, bo miasto obsiadło górę i otoczyło ją ze wszech stron. Potem mówił:
- Ludzie przysięgają mu najwierniejszą miłość. Jego imieniem wiążą się jak łańcuchem. Wierni swojemu miastu tworzą jakby bractwo tajemne, a dlatego tajemne, że sami o tym nie wiedzą, jak bardzo sprzęgli się sercami, jak się połączyli uściskiem na wieki wieków. Poznają się na najdalszych krańcach ziemi, a to czarodziejskie słowo "Lwów" - tryska łzą rozczulenia, co się zaraz w jasność uśmiechu zamieni. To długie wieki przeorały tak serca, że natychmiast kwitną, pokropione jedną kropelką łzawej rosy. To miliony ludzi, co przewędrowały przez to miasto od bramy narodzin aż do bramy śmierci, syciły tę miłość jak miody.
Lwowscy ludzie, zaprawieni w srogich przeciwnościach, pełni mocy i pędu, krwi rozszumiałej i zapału, poznają się wszędzie po powadze w spojrzeniu i po uśmiechu na ustach. Widziałeś już, Michasiu, lwowskich ludzi. Prawda, że człowiek ze Lwowa zawsze się uśmiecha? Ten uśmiech to jego zdobycz wspaniała, zdobywana przez całe wieki! To rodzinne znamię... Gdyby nie ten radosny uśmiech, mogłoby się zdarzyć, mój chłopcze, że przez szczelinę, którą smętek żłobi, weszłoby w lwowskie serce zwątpienie albo kropelka goryczy.
Wiele bowiem było takich czarnych chwil, kiedy gorycz lała się strumieniem, a ten uśmiech Lwowa przecie rozegnał ciężką, mętną mgłę, jak słońce to czyni o wschodzie, kiedy się noc jeszcze włóczy tuż przy ziemi zgnilizną oparów. Lwów uśmiechał się, ramię wydłużał w miecz, w szpadę zamieniał spojrzenie, a serce przetapiał na kulę. Uśmiechał się walcząc, bo był w swoim żywiole, uśmiechał się niemal konający, "bo słodko jest umierać za Ojczyznę". Kiedy mu zaś uśmiechu było za mało, wtedy słodka i prosta dusza tego miasta zaczynała śpiewać. Nie ma takiej na świecie biedy, której by we Lwowie nie umiano zamienić w piosenkę!
Kornel Makuszyński (1884-1953) - prozaik, poeta, felietonista, krytyk teatralny i publicysta, społecznik, członek Polskiej Akademii Literatury. Jeden z najpoczytniejszych i najbardziej popularnych pisarzy literatury dziecięcej, po 1945 objęty został zakazem publikacji. Za swoją twórczość otrzymał członkostwo Polskiej Akademii Literatury, państwową nagrodę literacką (1926), nagrodę PAL „Złoty Wawrzyn" i honorowe obywatelstwo Zakopanego. 11 listopada 2018 pośmiertnie odznaczony Orderem Orła Białego.